poniedziałek, 20 października 2014

#The Wolf Among Us - I AM A BIG BAD WOLF!

~*~
Historia zawiera liczne przekleństwa, by w pełni oddać charakter oryginalnej historii. 
Delikatnie wyjaśnienie fabuły: Baśniogród, jest to społeczeństwo Baśniowców (czyli postaci z baśni, legend, historii), które przeniosły się do naszego świata, używając tak zwanej "Urody maskującej" w celu upodobnienia się do ludzi [rzecz jasna, nie każdy, bo np. Królewna Śnieżka, czy niestety martwy Czerwony Kapturek są ludźmi i nie potrzebują takich przemian] zamieszkując Nowy York, Bigby Wolf to szeryf, próbujący odkupić swoje winy z przeszłości (Wielki Zły Wilk, który zdmuchnął domki w historii o trzech Świnkach, zjadł babcię i czerwonego kapturka i inne historie zawierające postać wilka). Na stanowisku burmistrza urzęduje obecnie Cole (którego pochodzenie jest niestety nieznane, gdyż przez całą grę, widzimy jedynie jego zastępcę), a wiceburmistrz to Królewna Śnieżka, która czuję pewną chemię (zresztą z wzajemnością) do Wielkiego Złego Wilka. W poniższej historii występuje jeszcze Colin, tzn. jedna z trzech świnek, która nie posiada urody maskującej i mieszka z Bigby'm, który spłaca dług za jej domek ;).  Mam nadzieję, że wyjaśnienie w pewnym stopniu przybliży tę historię osobą nieczytającym komiksów Fables (których nie czytałam [edit, już czytałam]) oraz niegrającym w grę The Wolf Among Us, którą przy okazji gorąco polecam. Nie przedłużając przechodzę do długiej, nudnej i bezsensownej historii, w której nie potrafię żadnej z postaci dobrze oddać >.<. Ale mus to mus, obiecałam fanficka na ten temat ^^. 
~*~


Epizod I
"[...] bo wilk, którego mam w sobie, 
już zawsze będzie pragnął owieczki schowanej w twoim sercu..."
Woodland, Apartament Bigby'ego 
O 1:57
                        Dochodziła druga w nocy, gdy poryw chłodnego wiatru wtargnął przez uszczelnione okno, poruszając postrzępioną koszulą, niedbale zwieszoną z haczyka tuż obok. Różowy neon, wiszący na budynku obok, idealnie na wysokości okna szeryfa Bigby'ego Wolfa*, któremu po raz pierwszy od dłużących się niemiłosiernie trzech dni udało się zmrużyć oko, oblewał soczystym różowym blaskiem całe pomieszczenie. Bigby leżał, ciężko oddychając i niespokojnie przewracając się z boku na bok; był krzepki, dość mocny w gębie, ale przestrzelone ramię musiało dać się we znaki, niezależnie kim byłby pokrzywdzony. Kilka łusek, tak małych, że wyciągnięcie ich wymagało co najmniej cierpliwości maszyny wciąż tkwiło w jego mięśniach, czekając aż system obronny organizmu sam sobie z nimi poradzi. 
Może i doktor Świńskieserce mógłby się ich pozbyć, ale cóż... nie czarujmy się, szeryf Baśniogrodu może i dobrze spisywał się w swej roli, ale cierpliwość była cnotą, której zdecydowanie nie posiadał zbyt wiele. No chyba, że miał naprawdę dobry dzień. 
                        Wydawał się dość spokojny, powieki nakrywające umęczone, podpuchnięte z niedoboru snu oczy zapewniały mu chociaż chwile ukojenia, świętego spokoju i... beztroski. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby jakiś kłopot po raz kolejny nie wcisnął się do jego życia... w końcu był jak magnez, przyciągający wszystkie nieszczęścia. Ile razy zdarzyło mu się wrócić do biura z przestrzeloną ręką, klatką piersiową, czy otwartą raną z tyłu głowy? Złamaną kością, a może i nawet srebrną kulą, tkwiącą gdzieś w ciele, która dziwnym trafem JESZCZE nie zdołała go zabić. Może to i łut szczęścia albo po prostu... świat potrzebował kogoś takiego jak on. Choćby po to, by uprzykrzać ludziom życie. Stojąca na obdrapanej (przez niego samego zresztą) komodzie lampa rzucała lekki blask na porzucone w nieładzie spodnie, przewieszone tuż obok przez duże, dębowe krzesło. A tuż obok niej stał... cholerny zegarek, który właśnie o godzinie trzeciej piętnaście, właśnie, gdy udało mu się zasnąć, właśnie, gdy nagle całe Woodland postanowiło spać tej nocy w swoich mieszkaniach... warknąć przeciągłym i przeraźliwym dzwonieniem, które przyprawiało każdego - od dzieci zaczynając - o sadystyczny odruch przerobienia go na części. 
Wyrwany ze snu Bigby wymruczał do siebie wiązankę przekleństw i nie minęła nawet minuta, gdy zaciśnięta, włochata; pół wilcza pięść grzmotnęła w bezbronne urządzenie, zgniatając je na kupkę złomu, z niezdolnymi do odratowania częściami. Zacisnął zęby, a tęczówki przez chwilę błyszczały mu żywym złotem, by po chwili znów zamienić się w piwne, jednak wciąż czujne i charakterystyczne wilcze oczy. Westchnął zirytowany, wciągając powietrze nosem, by w ułamku sekundy poderwać się z łóżka i dotknąć dłonią nagle palącego cholernym bólem, zabandażowanego ramienia. 
          – Kurwa. – syknął, jakby miało to pomóc, a po chwili obrzucił smętnym spojrzeniem wrak budzika. – Pierdolony szmelc, kto ustawia budzik na tak niedorzeczną godzinę?! – groźnie zmarszczył brwi, nie zastanawiając się ani chwili nad tym, że nie ma tu żadnego rozmówcy, do którego mógłby skierować te słowa. 
          – Może ty? – odezwał się ospale Colin, zajmujący jedyny fotel szeryfa, w salonie, znajdującym się zaraz za kuchnią. Nie był wprawdzie w tym samym pokoju, ale miał za to stuprocentową pewność, że gwałtowna pobudka przyjaciela postawiła na nogi całe Woodland, a tłum Baśniowców pojawi się zaraz pod jego drzwiami, pytając bezceremonialnie, który z nich tym razem doprowadził Wilka do szału. 
Odpowiedziała mu martwa cisza, która wydała  się naprawdę niesamowita. Bigby miał bardzo cięty język, a jego charakter był dość specyficzny, więc obrzucanie ludzi bluzgami także nie stanowiło problemu. W pierwszej chwili przyszło mu nawet do głowy, że biedny złotooki zemdlał ze zmęczenia, ale zaraz odrzucił tę myśl, uświadomiony przez samego siebie, że – ten człowiek panował nad własnym ciałem jak mało kto. W całej swojej świńskiej karierze Colin nigdy nie widział, by z czegoś rezygnował, oszczędzał się lub co gorsza – dawał spokój z dłużącymi się sprawami zaginień, nadużyć i morderstw. Choć te ostatnie zdarzały się bardzo rzadko, były czymś co zarazem napełniało Wilka odrazą i współczuciem, a jednocześnie – adrenaliną i niesamowitą chęcią zagłębiania się w szczegóły. 
          – Colin, to naprawdę nie pora na żarty. – usłyszał nad uchem, gdy Bigby bezszelestnie przemknął obok niego, niemalże przyprawiając go o zawał.
          – Och, stary. – jęknęła świnia z niemałym zaskoczeniem, podążając wzrokiem za krzepkim cielskiem, włóczącym się w kierunku kuchni. – Coraz lepiej wychodzi Ci udawanie ninjy. Jeszcze trochę i naprawdę się w to wprawisz... ale Śnieżka raczej nie lubi niespodzianek, stary.
Odpowiedziało mu pełne dramatyzmu westchnienie, a Wielki Zły Wilk opłukał twarz zimną wodą, zgarniając po chwili jednego z papierosów Huff & Puff, by zgodnie ze swoim odwiecznym zwyczajem zapalić, narażając się jeszcze bardziej na przedwczesną śmierć. Zrezygnował jednak, czując suchość w gardle i nie zapalając schował szluga, jednym gwintem opróżniając całą przeźroczystą szklankę, którą przed momentem napełnił wyborną Whiskey. Wnet rozległo się przenikliwe pukanie do drzwi, a on wywracając oczami zaczął się zastanawiać kto o tak późnej porze postanowił zakłócić jego spokój i utrudnić jeszcze bardziej przysłowiowe uderzenie w kimono, którego w tej chwili pragnął najbardziej na świecie. Jedna z trzech świnek powlokła się na swoje posłanie obserwując oświetlaną przez blask neonu sylwetkę mężczyzny, dążącego do drzwi wejściowych w samych tylko slipkach, co w jego przypadku było naprawdę dziwne; zwłaszcza, że jego ulubiona wymięta koszula i czarne spodnie nie wymagały jeszcze prania... chyba. 
Nie pytając nawet kto stoi za drzwiami złapał za klamkę i otworzył drzwi, prawie wyrywając je z zawiasów mocnym szarpnięciem masywnej, wilczej dłoni. 
Zmieszał się widząc po drugiej stronie Królewnę Śnieżkę z pakunkiem w dłoni, hardo zadartym podbródkiem i miną mówiącą wprost "Co tu się do diabła wyprawia?"
Wzruszył niedbale ramionami i wysilił się na delikatny uśmiech, odsuwając się, by przepuścić ją w drzwiach. O tyle, o ile łatwo się gniewał, o tyle Śnieżka samą obecnością łagodziła jego mordercze zapędy i kłótliwość. Cóż... może i pałał do niej jakimiś głębszymi uczuciami, ale żywot samotnego, wielkiego wilka sprawdzał się o wiele lepiej na arenie międzybaśniowej. 
          – Co się stało? – zapytał, zamykając drzwi i przetarł oczy, wyzbywając się resztek senności, ciążących mu pod powiekami jak pustaki. 
          – O to samo chciałam zapytać. – odpowiedziała pewnie, ściągając brwi i zaplatając dłonie na piersiach, z wyczekiwaniem wpatrując się w półmroku w kiepsko wyglądającą twarz swojego... przyjaciela. 
          – Nic takiego?.. – podrapał się po karku, jakby dając upust nerwom wiszącym mu pod sercem. 
          – Bigby... 
          – Co?
          – Zrobiłeś taki hałas, że doktor Świńskieserce kazał podać Ci leki uspokajające.
          – Podczas, gdy ja nic nie zrobiłem...
          – Bigby...
          – Naprawdę.
          – Bądź grzecznym szczeniakiem. 
          – Jestem wilkiem, a nie psem.
Westchnęła, wyjmując z paczuszki pudełko pigułek, wypisanych dla szeryfa na chwile utraty panowania nad sobą.
          – Zażyj tabletkę, a pójdę do siebie, wrócę do łóżka i oboje będziemy mogli wrócić do spania. 
Mina szeryfa nie wyrażała teraz nic poważnego, choć o tej porze przychodzą człowiekowi do głowy różne myśli. W tej kwestii akurat nie różnił się od innych, choć zdecydowanie nikt nie chciałby wiedzieć, co obecnie gnębiło jego umysł. 
          – Po co? Po tym pierdolonym gównie nie mogę się obudzić i ciągle przysypiam na zmianie. 
Westchnęła.
          – Bigby, nie spałeś od trzech dni, masz podpuchnięte oczy i... do diabła, szeryfie, twój bandaż cały przesiąkł krwią.
          – Nic mi nie będzie...
          – Zasługujesz na odpoczynek. Daj sobie pomóc.
          – Zostaw mnie.
Odwrócił się plecami do niej i zaciskając zęby powstrzymywał się od powiedzenia czegoś więcej... a może nawet zmienienia słów na coś całkiem odwrotnego.
          – Czy Ciebie trzeba niańczyć? – spytała, wcale niezrażona, choć nieco zabolały ją bezpośrednie słowa współpracownika.
          – Nie.
          – Zażyjesz pigułki jak grzeczny wilk i sobie pójdę, zgoda?
          – Nie. 
Wzniosła oczy ku górze i pokręciła bezradnie głową, zniechęcona wrodzoną upartością Bigby'ego.
          – Proszę? – spróbowała jeszcze raz.
          – Nie. 
Czy ten człowiek zawsze musiał wszystko komplikować? Miała nadzieję na przyjemną noc w ciepłym łóżku, świeży poranek i wspaniały dzień. Tymczasem już dziesięć minut sterczała w małym mieszkaniu Wilka, próbując za wszelką cenę wdusić w niego tabletki uspokajające, mające w pewnym stopniu uciszyć jego pałętające się wszędzie nerwy i pozwolić na zasłużony sen, którego najwidoczniej nie chciał. Chyba okłamywał sam siebie...
          – Bigby, nie bądź uparty jak...
          – Bigby? – podpowiedział Colin, obserwując całe zajście z pewnej odległości.
          – Właśnie.
     – Podczas. Gdy. Ja. Tego. Nie. Potrzebuję. – rzekł zirytowany z charakterystycznym dla zezłoszczonego naciskiem. 
          – Jesteś niemożliwy.
      – Wracaj do domu, Śnieżko. Poradzę sobie.  – dodał nieco łagodniej, starając się spuścić z tonu i przekonać ją, że nie potrzebuje żadnych cholernych leków.
Pokręciła głową.
Ziewnął jak malutki szczeniak, od razu przyprawiając ją o odruch śmiechu wymieszany z niedowierzaniem dla faktu, że ktoś tak potężny może wydawać się tak delikatny.
          – A obiecujesz, że nie zrobisz nic głupiego i jutro rano całe Woodland będzie na miejscu?
          – Obiecuję.
         – No dobrze. – przestąpiła kilka kroków, zdając sobie, że coś jeszcze chciała mu powiedzieć i zaraz odwróciła się, nagle spostrzegając...
Że Wielki Zły Wilk runął jak długi na niebieski, przestarzały fotel i zaraz zapadł w głęboki sen, opierając głowę na swoim zdrowym ramieniu.
          – Niewyspany facet to zły facet. – mruknął Colin, spoglądając ze śmiechem na pogrążonego we śnie groźnego Wilka.
          – Zapamiętam...
          – W jego przypadku się to nie sprawdza... on zawsze jest zły. – dodał ze smutkiem, kręcąc różową głową. 
          – Mam nadzieję, że nie będę musiała już dzisiaj interweniować.
          – Ja też, przyprawia mnie o zawał tym bezszelestnym przeprawianiem się z pokoju do pokoju.
           – W każdym razie.., Colin... myślisz, że mogę?..
          – Zależy.
Skoczyła do niego i wyciągając zza kanapy zakurzonego pluszaka, wcisnęła mu go pod dłoń, zaraz nakrywając go zniszczonym kocem, przewieszonym przez fotel.
          – Rano znowu zrobi raban z tego powodu.
          – No trudno... – wzruszyła ramionami Śnieżka. 
       – Daj mu całusa na dobranoc, a o poranku na pewno da się udobruchać. – podpowiedział z kombinatorskim uśmiechem. 
Spojrzała na niego z przekąsem, lecz złożyła delikatny pocałunek na szorstkim policzku Bigby'ego i zaraz pomknęła w kierunku drzwi, rzucając jeszcze tylko krótkie dobranoc. 

Woodland, Apartament Bigby'ego 
O 11:45
                        Obudził się około godziny dwunastej po południu, mimowolnym ruchem opierając prawą dłoń na na czole, by po chwili otworzyć oczy i omieść pomieszczenie wzrokiem.
          – Cholera. –  spojrzał na przestarzały zegar ścienny, wskazujący dość późną godzinę; natychmiast poderwał się z łóżka; koc i pluszowa zabawka mimochodem wylądowały na podłodze.
          – Colin?.. – gdy odpowiedziała mu martwa cisza rozejrzał się dociekliwie, następnie udając się do łazienki, by przemyć twarz. Opuszkami palców poczuł lekko klejącą, gęstą maź, zdobiącą jego policzek i dopiero spoglądając w lustro zorientował się, że to szminka.
          – Colin! – warknął na całe gardło, a potężny głos odbił się od ścian pomieszczenia.
Zbudzona świnia zachrumkała powoli i ziewnęła przeciągle, wstając, by udać się w jego kierunku; wejrzała przez otwarte na oścież drzwi, prowadzące do pomieszczenia, w którym się znajdował.
          – Co? Znowu obiłeś komuś mordę?
          – Co robiłem zeszłej nocy?
          – Proszę?..
Charknął ze zdenerwowaniem, wycierając twarz w miękki, bialutki ręcznik.
          – Bigby... wróciłeś pół-żywy, z kolejną raną, bodajże na podudziu... runąłeś jak długi na łóżko, a ból najwidoczniej ustąpił, bo obudziwszy się w środku nocy narzekałeś tylko na piekące ramię.
          – To skąd ta sz...
Uprzedził go, wiedząc co ma na myśli. W końcu widział ten ślad jeszcze przed nim i nie mógł powstrzymać śmiechu, jaki wywoływał w nim widok przyjaciela w stanie casanovy. 
          – Śnieżka.  – uciął krótko, wiedząc, że to jedno, jedyne słowo wpędzi Wilka w lekkie zakłopotanie.
          – Kurwa.
          – Myślałem, że od dawna chciałeś...
          – Zamknij się, Colin.
          – Bo co? Wielki zły Wilk wyśle mnie na farmę?
Zawarczał złowrogo, decydując się na milczenie; dalsze prowadzenie tej rozmowy nie miało sensu. I tak był spóźniony, a praca była jedyną rzeczą, która w jakimś stopniu go satysfakcjonowała. Samotność bywa dobijająca... zwłaszcza, gdy wiesz, że jesteś tak cholernie sam, że w chwili twojej śmierci mało kto uroni choćby jedną łzę.
          – Później się z Tobą policzę.
Rzucił wściekle i zawiązując krawat trzasnął drzwiami wyjściowymi, znikając z pola widzenia w ułamku sekundy.

Fabletown, biuro ochrony
O 12:30
                        Szeryf Bigby Wolf siedział na skórzanym krześle, wypalając piątego z kolei papierosa Huff & Puff, jednocześnie błądząc wzrokiem po kolejnych linijkach akt potencjalnego podejrzanego. Cholerny śmieć, miał przecież lepsze rzeczy do roboty niż uganianie się za jakimś małym chuliganem, który postanowił zbić szybę w którymś z apartamentów. Było tyle spraw czekających na rozwiązanie... a mu musieli zlecić akurat tę tak bezsensowną i w dodatku tak mało ważną. Pokręcił głową, wypuszczając dym, gdy po chwili drzwi do jego gabinetu uchyliły się, a w progu stanął nie kto inny jak Królewna Śnieżka.
Zmarszczył brwi pytająco, zaraz podnosząc się z miejsca i wygaszając papierosa o porcelanową popielniczkę. Zostawił niedopałek i ruszył w jej kierunku, wciąż wyczekując odpowiedzi.
          – Jak się czujesz? – spytała bez ogródek, a on wywrócił oczami; nie był dzieckiem. Nie potrzebował niańki. To miłe, że się o niego martwiła, ale... był wielkim złym wilkiem i potrafił sam sobie poradzić. Nieraz już jej to udowodnił.
          – Szczerze? Jak kupa gówna.  – odpowiedział trochę zbyt szybko, bo mógł dokładniej przemyśleć swoją odpowiedź.
Widział jak pogardliwie  ściąga brwi, zaplatając dłonie na wysokości piersi. Ta reprymenda w jej oczach mówiła sama za siebie i na krótką chwilę wprost odebrało mu mowę.
          – Wybacz...
Westchnęła ciężko, kładąc dwie grube teczki na jego biurku i zaraz znów stanęła naprzeciwko niego, wnikliwie spoglądając mu w oczy.
          – Bigby.
          – Hm?
          – Znowu krwawisz.
          – Cholera...
Wskazała na jego jeszcze bardziej przesiąknięty krwią bandaż, o idealnym karminowym kolorze; zacisnęła usta w wąską linię i trzepnęła go w zdrowe ramię.
          – Bigby... jest z Tobą coraz gorzej. Twój organizm może w końcu się poddać.
Pokręcił głową.
          – Po prostu się uderzyłem...
          – I dlatego zakrwawiłeś cały opatrunek? Bigby...
         – No... dobra. Sam nie wiem co się stało. Ale obudziłem się w dość dziwnej sytuacji ze szminką na policzku... to musiała być ciekawa noc.  –  mruknął, skubiąc podbródek i spojrzał na nią ukradkiem, sprawdzając jak będzie wyglądać jej reakcja.
Albo po prostu zastanawiał się nad wiarygodnością słów Colina.
          – To by wyjaśniało twoje wrzaski po nocy.  –  odpowiedziała wymijająco, spoglądając jak Wilk odwraca się i podchodzi do szafek; nie spoglądał na nią, ale nie znaczyło to, że stracił zainteresowanie rozmową.
          –  To nie brzmi zbyt.. zachęcająco.
           – To prawda... zażyłeś w końcu pastylki na uspokojenie?
          – Nie potrzebuję ich... tak myślę.
          – Weź te leki jak grzeczny piesek.
          – Do cholery! Jestem Wilkiem. W i l k i e m. Nie psem, nie żadnym szczeniakiem. Co wam się ubzdurało?
Zacisnął usta, ze zdenerwowaniem zaciskając pięści.
          – Sama nie wiem... ale brzmi to uroczo. Zwłaszcza, gdy takie słodkie stwierdzenie dotyczy kogoś tak brutalnego jak ty.
          – Co sugerujesz?
Obrzucił ją ciekawym spojrzeniem, przerywając na chwilę szperanie w milionach akt.
          – Na pewno nie to, o czym teraz myślisz, Bigby...
          – Co? Skąd wiesz o czym myś?.. Kurwa.
Obrócił się z powrotem, chcąc uniknąć jej wzroku i po raz kolejny znaleźć zajęcie dla rąk. Zaczął przeglądać dokumenty jeden po drugim, chowając w kąt swojego umysłu spostrzeżenia Śnieżki.
          – Bigby... nie tak łatwo mnie oszukać.
Podeszła i położyła dłoń na jego ramieniu, widząc jak gwałtownie odwraca się w jej stronę. Czuła jego oddech na karku i wilcze oczy wnikliwie wpatrzone w jej oczy.
Chciała odsunąć się w tył, lecz jakaś nieznana siła sparaliżowała ją do tego stopnia, że nie mogła się ruszyć.
Czyżby bała się Wielkiego Złego Wilka? Czy to taki strach czuli kiedyś ludzie, mierząc się z niepokonanym Bigby'm? Nie... przecież to nie było to. Uczucie było całkiem.. inne. Tajemnicze. Jakby chciała tam stać, chciała patrzeć mu w oczy i czuć jego oddech.
          – Śnieżko?
Jego głos był niepewny. Wahał się. A nie leżało to w jego naturze. Wyczuła to natychmiast. Potrząsnęła głową, zamykając oczy, by oczyścić umysł z zaprzątających go myśli.
          – Hm... nic mi nie jest, Bigby. Jak się czujesz?
          – Już pytałaś...
Speszyła się, a jej policzki oblały się bladymi rumieńcami. Za  to wyraz jego twarzy wprowadził ją w jeszcze większe zakłopotanie. Nie ruszał się z miejsca, jakby jej bliskość mu odpowiadała. Nie żeby miała coś przeciwko, ale... nie powinni. Byli w pracy i takie przewinienia były nie na miejscu. Zebrała się w sobie i odwróciła, udając, że podchodzi do biurka i zgarnia z niego kilka dokumentów. Mina Wilka natychmiast zrzedła, ale nie dał tego po sobie poznać zaraz odpalając wyciągniętego z kieszeni papierosa. Oboje najwyraźniej postanowili przemilczeć temat, bo zaraz ich rozmowa wkroczyła na całkiem inny tor.
          – To... kiedy wraca burmistrz Cole? – spytał niespodziewanie.
          – Czyżby nie podobało Ci się, że jestem twoim szefem?
          – Nie... znaczy... ja tylko...
Westchnął, obiema dłońmi opierając się o dębowy blat. Rzucił okiem na stertę porozrzucanych niedbale papierów i przymknął oczy, zaciskając zęby, by przemilczeć temat.
          – Jest jakieś nowe zadanie dla mnie?
Spytał, podnosząc całkiem spokojny wzrok i po chwili siadając na biurkowym fotelu. Wyciągnął paczkę papierosów i zapalił jednego, zaciągając się dymem.
          – Najpierw musisz znaleźć chuligana, który porozbijał okna.
Powiedziała pewnie, z kobiecą gracją ruszając w jego stronę. Pech chciał, że jeden z jej obcasów zahaczył o kabel, niedbale poprowadzony po podłodze. Runęła w przód i wylądowała na Bigby'm, oblewając się delikatnym rumieńcem.
Łobuzersko, z nutką rozbawienia uniósł brew i wygasił szluga, pozostawiając niedopałek w leżącej na stoliku popielniczce. Śnieżka najwyraźniej miała zamiar się podnieść, ale była zbyt speszona i sparaliżowana, ostatecznie lądując na jego kolanach.
Bigby natomiast sam nie wiedział jakie było jego stanowisko w tej sprawie. Prawdopodobnie męska natura wzięła górę i był zmuszony ulec naturalnym reakcjom... których miał nadzieję, że zauważyła.
Zastanawiał się, co począć, bo z jednej strony sytuacja była dość dwuznaczna, ale na swój sposób przyjemna... a ta jej nieporadność dawała pewnego rodzaju świadectwo co do uczuć, które mogła odwzajemniać. O ile on pałał do niej czymś głębszym...bo sam już nie wiedział, czy oszukuje sam siebie chcąc pozostać  Wielkim Złym Wilkiem, czy po prostu wmawia sobie miłość przez uczucie pustki i przejmującej samotności.
Niby przypadkiem musnął dłonią jej nadgarstek, próbując odgadnąć w jakim stanie odrętwienia się znalazła. Nie miał zamiaru zmieniać położenia ani delikatnie dawać jej do zrozumienia w jakiej sytuacji się znaleźli; w końcu na dłuższą metę był facetem i nie potrafił pohamować naturalnych bodźców swojej męskości. Pierwszą rzeczą, która przyszła mu na myśl było odpalenie kolejnego papierosa, jak zawsze robił w stresujących, wesołych, bądź nudnych sytuacjach. Był to nałóg, z którym nie potrafił – i co najważniejsze nie chciał – zrywać.
          – Bigby, ja... ummm...
Chciała przemówić, lecz niezręczność w tej sytuacji wzięła górę. Zamilkła i zacisnęła pięści, w dodatku czując jego dłoń na swoich plecach. Był dziwnie... delikatny... ostrożny. Zachowywał się jakby miał do czynienia z kruchą, porcelanową lalką, którą musiał przetransportować w jednym kawałku. Czuła świdrujące uczucie troski i ogromną nieporadność, lecz z drugiej strony palącą potrzebę więcej, jakiś mały kawałek jej umysł chciał więcej jego dotyku, więcej tej dziwnej delikatności, więcej słów, tak niepodobnych do niego i takich... zmysłowych? Mimo, że nie robił nic wyjątkowego. Nic konkretnego. Po prostu... zachowywał się jak typowy mężczyzna nie mogła wyzbyć się tego dziwnego uczucia, że pragnie więcej i więcej.
Zauważyła, że nieznacznie wzrusza ramionami, odwracając głowę, by wypuścić dym z płuc i po chwili spojrzeć na nią z zadowolonym, pozbawionym speszenia uśmiechem.
Uniosła brwi, całkowicie gubiąc się w sytuacji i słysząc skrzypienie drzwi poderwała się z niego jak oparzona, zwracając zatroskane spojrzenie w kierunku stojącego w drzwiach Sinobrodego, który z dość sceptyczną miną posłał im dość zdezorientowane spojrzenie.
Wielki Zły Wilk tylko wzruszył ramionami, po raz kolejny zaciągając się papierosem. Śnieżkę najwyraźniej ruszyła jego obojętność i małomówność, towarzysząca poprzedniej sytuacji, bo jedyną rzeczą, na którą teraz miała ochotę było spoliczkowanie go i wytrącenie z ust tego okropnego, śmierdzącego szluga.
          – Mamy mały problem.  – odezwał się Sinobrody, odchrząkając znacząco.  – Śnieżko, piesek chyba potrzebuje ciasteczka, by zacząć słuchać.
Bigby podniósł się z miejsca, zaciskając pieści; wygasił papierosa i złowrogo łypnął oczami, wciąż milcząc, jak gdyby nie chcąc wdawać się teraz w bójkę. Czuł się dość zagubiony, jak przez mgłę przypominał sobie minione chwile i nie potrafił zrozumieć, czy działy się naprawdę, czy też przysnął przy biurku, podczas gdy Śnieżka próbowała go wybudzić.
          – Co się stało?
Spytał w końcu, wzdychając cicho i obdarzył spojrzeniem nieproszonego gościa, stojącego wciąż w drzwiach do gabinetu.
         – Sabotaż i kradzież kilkunastu fiolek ze składnikami z piętra trzynastego.
Bigby o mało co nie zakrztusił się śliną. Okradli wiedźmy? Przecież to niemożliwe, magiczne zabezpieczenia były tak skuteczne, iż praktycznie nikt nie potrafił je złamać. A skoro tak się stało... przeciwnik, z którym przyjdzie im się zmierzyć mógł być potężniejszy niż wszyscy Baśniowce razem wzięci.
          – Kurwa... wiadomo co ukradli?  – spytał, drapiąc się po trzydniowym zaroście i pokręcił głową z niedowierzaniem.
          – To poważna sprawa... – odezwała się przyciszonym głosem do tej pory milcząca Śnieżka, a Bigby obrzucił ją wnikliwym spojrzeniem. Chyba po raz kolejny spieprzył sprawę... bardziej niż zwykle.
          – Sami zobaczcie!
Wtem rozległ się przenikliwy wrzask, dochodzący z piętra nad nimi. Szeryf zerwał się z miejsca i trącając łokciem Sinobrodego wybiegł z gabinetu, w wilczym tempie biegnąc na górę.

~*~
Oh, God. Co ja napisałam. Zniszczyłam własny pogląd na Wielkiego Złego Wilka, lol. Chyba naprawdę nie powinnam brać się za takie rzeczy.
Opowiadanie zawiera niezliczoną ilość dialogów, ale jest to efekt zamierzony ze względu na to, że historie tych postaci są zazwyczaj w formie samych rozmów, tzn. komiksów i gry komputerowej (gry wyboru, gdzie sam wybierasz co powiesz, bądź zrobisz – wcielasz się w postać Bigby'ego).  Zdaję sobie sprawę, że to mówiąc nieładnie spieprzyłam. Ale ilość tekstu, jaki wyszedł spod mojej ręki jest dość spora i po prostu szkoda mi ją usuwać, bo uczymy się na błędach, prawda? Jeśli chodzi o mój blog FanFiction o Gwiezdnych Wojnach, to o nim nie zapomniałam, ale ostatnie nie mam siły wziąć się za pisanie go dalej, co nie oznacza, że jest zawieszony, bo prawdopodobnie niedługo się nim zajmę, gdy skończy się październik, a wraz z nim te cholerne konkursy kuratoryjne, na które chodzę jeden po drugim, mimo, że jedyne co osiągnę to 40-70%, co w ogóle mnie nie zadowala. Cały czas mobilizuję się do nauczenia się na którykolwiek z nich, a i tak staje na tym, że jedynie się stresuję i ewentualnie marnuję życie na YouTubie, bądź innych stronach internetowych, które piorą mi mózg. Rozpisałam się strasznie, ale mam nadzieję, że ani notka od autorki, ani opowiadanie nie znużyło Was aż tak bardzo :(. Cóż, mam nadzieję, że wyrazicie opinie w komentarzach, bo szczerze mówiąc ostatni fragment poszedł mi dość opornie, bo jeszcze niepewnie czuję się wprowadzając swego rodzaju romans między postaciami, których relacje w każdej chwili mogę popsuć i doprowadzić do przesłodzonej, durnej parki, kompletnie niepodobnej do surowego charakteru Bigby'ego i wierzącej w ideały Śnieżki. W każdym razie,
Ciao!

2 komentarze:

  1. Awwww *.* it's so magicalmagical! *.* ♥ Bigby!!!!!!!!!!!!!!! Ja też instaluję Wilka ^^ Kaftann i tak the best lets play! Awww chcę kolejną część!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. wspaniałe ;) czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń